Przejdź do głównej zawartości

Maryja w życiu o. Bernarda Łubieńskiego

Maryja w życiu o. Bernarda Łubieńskiego


„Postawiłem wszystko na Maryję” – z takim hasłem szedł przez życie Prymas trudnych polskich czasów, błogosławiony kardynał Stefan Wyszyński. Nie był on pierwszym, który oparcie się o Maryję wziął za swoją dewizę. Zrobiło to już przed nim wielu świętych i wielkich ludzi Kościoła. Był wśród nich także i człowiek, nad którego życiem zatrzymujemy się dziś – o. Bernard Łubieński.

Namalować – choćby najpiękniej – obraz jego życia, bez mocnego podkreślenia nabożeństwa do Matki Najświętszej, którym się odznaczał, to obraz ten zafałszować, owszem: skłamać! Był to bowiem wielki czciciel Maryi. Jego motto brzmiało: „Wszystko przez Ciebie, Maryjo”.

Nabożeństwo do Świętej Bożej Rodzicielki wyniósł z własnego domu. To przede wszystkim matka, Adelajda z Łempickich, była tutaj tą dobrą wychowawczynią, która w sercu wszystkich swoich dzieci wszczepiała głęboką pobożność, która w polskim wydaniu nosiła zawsze rys i koloryt maryjny. Często zabierała małego Bernasia do sanktuarium Najświętszej Rodziny w Miedniewicach.

Dziadek Henryk i ciocie, w których rezydencjach spędzał mały Bernard nieraz całe miesiące, a gdzie takie praktyki pobożne, jak codzienne odmawianie różańca, należały do porządku dziennego, utwierdzały tylko w duszy chłopca to, w co wywianował go własny, rodzinny dom. Już zresztą samo imię chrzcielne, które nosił: „Bernard”, dawało mu za patrona jednego z największych czcicieli Maryi, jakich zna Kościół.

Starożytni łacinnicy mówili: „nomen – omen”. „Twoje imię – to twój los”. Panicz Bernaś wchodził więc w życie pod dobrą gwiazdą, a do tego i z wcale nie skąpym zasobem przeżyć i przyzwyczajeń religijnych, wśród których nabożeństwo do Matki Najświętszej zajmowało poczesne miejsce.

Nie roztrwonił nigdy tej spuścizny. Wręcz przeciwnie: wspaniale ją rozwinął. Wysłany w roku 1858 do kolegium w Ushaw w Anglii dla odbycia studiów gimnazjalnych, spotkał tam, w osobie dyrektora tego zakładu ks. Karola Newsham, wielkiego czciciela Maryi i Najświętszego Sakramentu. Ten prawdziwie święty kapłan dbał usilnie o to, by religijne idee, którymi sam żył, podbiły serca także jego wychowanków. A ponieważ uważał, że wymowniejszymi od niego samego będą książki o Maryi i Eucharystii, wymagał, by wychowankowie je nabyli.

O. Bernard napisał o tym tak w swoich „Wspomnieniach”: „Zaledwie przybyłem do Ushaw, musiałem sobie kupić – a było to moje pierwsze kupno w życiu – Uwielbienia Maryi i Nawiedzenia Najświętszego Sakramentu, autorstwa św. Alfonsa Liguori”.

Lektura pierwszej z tych książek poszerzyła z pewnością stosunkowo wąski zakres wiedzy o Matce Najświętszej zdobyty w dziecięcych latach w domu. Pogłębiła też u Bernarda nabożeństwo do Matki Chrystusa i ufność w Jej orędownictwo.

Na ten od dawna przygotowany grunt religijności maryjnej padła, niby iskra podpalająca serce, lektura dziełka błogosławionego Ludwika Grignion de Montfort, o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny. Zgodnie z duchem i zaleceniem tej książki, Bernard – wówczas student ósmej klasy gimnazjum – oddał się w niewolę Matce Najświętszej. Od tej pory mnożyły się też jego praktyki maryjne. Zapisał się do kółka różańcowego, z żarliwym nabożeństwem obchodził święta Matki Boskiej, a modlitwa „Zdrowaś Maryjo” stała się ulubionym i często na ustach goszczącym pacierzem młodego studenta. 

W 1864 r. Bernard wstąpił do nowicjatu redemptorystów, do zgromadzenia zakonnego, które – zgodnie z myślą i w duchu swojego założyciela, św. Alfonsa Liguori – uważa nabożeństwo do Matki Najświętszej za jeden ze swoich fundamentalnych filarów. Maryjne nastawienie chłopca nie było więc tu narażone na uszczerbek. Przeciwnie: znalazło doskonałą okazję do rozwoju.

 

Historia świętych uczy, że wielu czcicieli Matki Bożej koncentrowało swoją maryjną pobożność bądź to wokół określonego wizerunku, a więc obrazu, bądź jakiegoś przedmiotu, wiążącego nas z Nią, np. różańca, szkaplerza, czy Cudownego Medalika, bądź wreszcie wokół którejś z tajemnic Jej życia. Tak to już bowiem u nas ludzi jest, że na zabarwienie naszej pobożności, w tym i pobożności maryjnej, nie jeden raz większy wpływ mają oczy i serce, niż refleksja teologiczna.

Młody redemptorysta Łubieński miał wkrótce przekonać się o tym na samym sobie. Dotychczas kochał on po prostu Maryję, nie wiążąc jednak swojej miłości ku Niej z niczym, podpadającym pod zmysły. Wkrótce miało się to jednak zmienić. Bernard zakochał się w pewnym obrazie, który odtąd stał się dla niego codzienną najprostszą drogą ku Maryi. A doszło do tego tak.

W 1866 r. papież Pius IX przekazał redemptorystom pewną, bardzo starą ikonę, która długi czas uchodziła za zaginioną, ale właśnie się znalazła. Ikona przedstawiała Maryję z Dzieciątkiem na ręku i nosiła miano: Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Przekazując ten obraz do rzymskiego kościoła redemptorystów, papież dołączył do daru życzenie: „Rozpowszechniajcie ten wizerunek Maryi po całym świecie”. Redemptoryści potraktowali bardzo poważnie otrzymane polecenie. To głównie dzięki ich staraniom kult Matki Bożej Nieustającej Pomocy rozszerzył się zadziwiająco szybko w Kościele.

Jeszcze w tym samym roku 1866, w którym czcigodna ikona zagościła w rzymskiej świątyni Zgromadzenia Redemptorystów, rektor domu nowicjatu w Bishop Eton w Anglii, w którym właśnie przebywał Bernard Łubieński, przywiózł jej autentyczną, czyli oficjalnie uwierzytelnioną, kopię i umieścił ją w kaplicy domowej swego klasztoru.

Młody nowicjusz z Polski z miejsca rozkochał się w obrazie. Potrafił godzinami wpatrywać się w smagłą twarz Madonny o orientalnych rysach, a odczytywanie głębokiej, teologicznej treści obrazu rozpalało jego – łatwe do wzruszeń – serce, czcią oraz miłością ku Jezusowi i Maryi. Koledzy nowicjusze reagowali podobnie. Wkrótce nastąpił w tym nowicjacie prawdziwy wybuch nabożeństwa do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Wymodlono bowiem przed Jej obrazem cudowne uzdrowienie ciągle chorującego wykładowcy filozofii o. Franciszka Halla. Dla Bernarda Łubieńskiego był to niebieski znak: możesz bezpiecznie postawić na Maryję, szczególnie tę, czczoną pod wezwaniem Nieustającej Pomocy.

Pracując później – już po otrzymaniu święceń kapłańskich – na szeregu misji ludowych, prowadzonych w Anglii, był więc o. Bernard gorącym propagatorem tego kultu maryjnego, zabiegał, by do kościołów sprowadzano z Rzymu kopie ikony Matki Bożej Nieustającej Pomocy, przede wszystkim zaś – wraz z innymi redemptorystami – zakładał bractwa, żyjące duchem tego nabożeństwa. W 1879 r., po dwóch latach istnienia takiego bractwa w Clapham, w Londynie, które prowadził o. Łubieński, liczyło ono aż 1022 członków.

Przed definitywnym wyjazdem do Polski, bawił o. Bernard przez krótki czas w Rzymie. Dało mu to okazję polecenia nowej placówki, powstającej w ojczyźnie w Mościskach, nie tylko papieżowi i wysokim dostojnikom kościelnym, ale przede wszystkim Matce Nieustającej Pomocy w Jej cudami słynącej ikonie w tamtejszym kościele redemptorystów. Wierną kopię tej ikony zdobył także dla Polski. Uroczysta instalacja przywiezionego wkrótce obrazu odbyła się w Mościskach 8 września 1883 r. Poprzedziły ją trzydniowe modlitwy, wyjaśniające teologiczną treść ikony oraz sens nowego, związanego z nią nabożeństwa. Mościczanie przyjęli z entuzjazmem cudowny obraz i umieścili go w głównym ołtarzu swojego kościoła. Wkrótce też we wszystkich domach miasteczka były już jego drukowane kopie.

 

Warto tu może dodać, że obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Mościskach przetrwał szczęśliwie w tamtejszym kościele obie ostatnie, straszne wojny światowe, ciągle otaczany niesłabnącą czcią ludu, który w Maryi szukał pomocy i ratunku, szczególnie w chwilach zagrożenia.

I dopiero w roku 1945, gdy w ramach zarządzonego przez Sowietów przymusowego wysiedlenia, ojcowie redemptoryści zmuszeni byli opuścić klasztor w Mościskach i udać się do Polski, łaskami słynący obraz Maryi z ich kościoła podzielił los wygnańców. Przewieziono go początkowo do klasztoru naszego zgromadzenia w Krakowie, a po jakimś czasie do kaplicy seminaryjnej redemptorystów w Tuchowie. Do Mościsk powrócił dopiero w r. 1996, zaś 8 września 2001 został uroczyście ozdobiony papieskimi koronami. 

Ale powróćmy do naszego ojca Bernarda. Wkrótce po rozpoczęciu przez niego pracy w Mościskach, w r. 1885 spadła na niego zagrażająca życiu choroba. Omal cudem uniknął śmierci, pozostając jednak już do końca życia częściowo sparaliżowanym. Swoje ocalenie od śmierci przypisał interwencji Maryi. Jako akt wdzięczności przetłumaczył na język polski i wydał drukiem nowennę do Matki Bożej Nieustającej Pomocy, napisaną przez francuskiego redemptorystę, Saint Omera. Nie sądźmy – oczywiście – że cudowny obraz Maryi, o którym mówimy, do tego stopnia zauroczył o. Bernarda, że wyniósł go on ponad Osobę, którą ów obraz przedstawia. Ten człowiek miał za sobą dobrze przestudiowaną teologię. Wiedział, kogo czcimy pod różnymi wezwaniami i w tylu łaskami słynących wizerunkach, jakie zna chrześcijańska pobożność.

Kochał więc Maryję – nie ikonę Maryi. Ale tytuł: „Matka Nieustającej Pomocy”, jaki nosi jedna z tych ikon, był mu szczególnie drogi, a przeto i ikonę, daną Kościołowi pod tym właśnie wezwaniem, stawiał wyżej niż inne i otaczał serdeczną czcią. Ten obraz Madonny, jak rzadko który w chrześcijaństwie, nie jest związany z jakimś krajem, narodem, regionem czy wydarzeniem historycznym. Przedstawiona na nim Maryja jest Matką wszystkich ludzi na całym świecie. Wszystkim gotowa pomagać. Wszystkich ratować, i to nie raz tylko, ale zawsze. Dana przez Boga całemu światu, chce być każdemu z nas Matką. Maryję, Matkę Nieustającej Pomocy, postawił więc o. Bernard, zaraz po Bogu i po Jezusie, w centrum własnego życia religijnego i osobistej pobożności. Polecał Jej wszystkie swoje sprawy, szczególnie te trudne i najbardziej bolesne – a widzieliśmy już, że mu ich w życiu nie brakowało. Nie była to jednak nigdy prośba, by pozbyć się gniotącego barki krzyża. Bernard wiedział, że do nieba idzie się zawsze z jakimś tam kamykiem w bucie. Modlił się więc o siłę, by swój krzyż nieść wytrwale i godnie, podobnie jak Maryja niosła kiedyś przez życie swoje, naznaczone cierpieniem, powołanie i by po życiu, wypełnionym służbą Bogu i ludziom, dojść tam, gdzie oczekuje go jego niebieska Matka.

Ale z tym osobistym nabożeństwem do Maryi o. Łubieński nie afiszował się zbytnio, choć wiedzieli o nim wszyscy, patrząc, jak ciągle szepce „zdrowaśki” i nie wypuszcza z rąk różańca. Z ogromnym natomiast zapałem i zaangażowaniem związał on z Matką Nieustającej Pomocy swoją działalność apostolską. Tutaj postawił on naprawdę wszystko na Maryję!

Wyraziło się to najpierw w zewnętrznym rytuale prowadzonych przez niego misji i rekolekcji. Wiadomo: wszystkie te ćwiczenia religijne mają zawsze jakąś swoją, zewnętrzną oprawę, posługują się pewnymi znakami, symbolami, korzystają z pomocy rzeczy widzialnych, wręcz dotykalnych, dla stworzenia właściwego klimatu do głoszonych nauk. A więc procesje, gesty pokuty czy pojednania, krzyż misyjny, wystawiony Przenajświętszy Sakrament itp. Do tego zewnętrznego ceremoniału, z którego pełną garścią korzystają do dzisiaj redemptoryści w czasie swoich prac apostolskich, dołączył o. Bernard obecność ikony pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Zabiegał o to, by w czasie każdej z prac apostolskich obraz ten zajmował honorowe miejsce, na ołtarzu lub obok ambony. Zachęcał proboszczów, aby sprowadzili do swoich kościołów jego wierną kopię. Sam sprowadził z Rzymu 70 takich kopii, a za jego przykładem, a nie wykluczone, że i za namową, przybyło ich do Polski do roku 1914 około 500.

 

O. Bernard wiedział, oczywiście, że sam obraz, choćby nie wiem jak czcigodny, nie działa magicznie. Ale wiedział także, że u ludzi serce idzie często dopiero za oczami. I że Maryja, pod wezwaniem Nieustającej Pomocy jakoś łatwiej i skuteczniej porywa te ludzkie oczy ku sobie i ku swojemu Synowi, niż inne Jej wizerunki. Doświadczył tego sam dziesiątki razy. Doświadczyli i inni. Niech więc ten Jej obraz będzie czczony i w polskim Kościele, jak czczony jest na całym świecie. Niech mówi wszystkim o nieustannej trosce Maryi o nas. O naszych ziemskich potrzebach, ale przede wszystkim o naszym wiecznym „jutro”! Niech zachęca do modlitwy! Niech prowadzi do Jezusa i do Boga.

W swoich, jakże licznych kazaniach maryjnych, rozwinął w ten sposób o. Łubieński przed swoimi słuchaczami całą, bogatą treść nauki Kościoła o Matce Najświętszej, raz akcentując mocniej ten, raz inny jej aspekt. Robił to w sposób teologicznie bardzo poprawny, choć w duchu i słownictwie swojego, XIX wieku. Nacisk w tych naukach położył jednak nie na teorii, ale na konieczności serdecznego związania się z Maryją w życiu, by za Jej przyczyną otrzymać łaskę wytrwałości w dobrym i wieczne zbawienie.

Piszą kronikarze, że kazania o. Łubieńskiego o Maryi pełne były takiej wiary, takiego wewnętrznego żaru i pewności w Jej wstawiennictwo, że wzruszały wszystkich i rzucały na kolana nawet zatwardziałych grzeszników. Często w czasie tych kazań miały miejsce wprost cudowne nawrócenia. Bo też to, co ten człowiek mówił, ukazywało coś więcej niż tylko dobrze opanowane rzemiosło kaznodziejskie czy utalentowane aktorstwo. O. Bernard otwierał po prostu przed słuchaczami własne, kochające Maryję, serce. Mówił o tym, w co sam wierzył, czego doświadczył i o czym był wewnętrznie dogłębnie przekonany. Zarażał własnym entuzjazmem, rzucał ludzi na kolana przed Tą, przed którą on sam, przez całe życie, z największą czcią i miłością klęczał.

Oczywiście kazania o. Łubieńskiego uchylały tylko szczątkowo i na chwilę tajemnicę jego osobistej pobożności i czci względem Maryi. Podobnie jak i te niezliczone konferencje dla kapłanów i osób zakonnych, w których uczył słuchaczy, jak należy czcić Maryję i głosić Jej chwałę. Pełna prawda o dziecięcym stosunku tego człowieka do Matki Najświętszej, szczególnie tej pod wezwaniem Nieustającej Pomocy, pozostanie jego słodką osobistą tajemnicą.

Ale już na podstawie okruchów, które znamy, bo je skrzętnie zebrano i zapisano, możemy bez wahania powiedzieć, że w osobie o. Bernarda Łubieńskiego ma Polska jednego z wielkich czcicieli Maryi oraz niestrudzonego herolda i apostoła Jej czci!

Nie ma już wśród nas o. Bernarda. Ale w klasztorze, w którym spędził ostatnie lata swego życia, ale w kościele, w którym tyle się modlił i pracował, pozostało coś, co było kiedyś wielką miłością jego życia. Pozostał obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy.

Czcijmy tę szacowną ikonę, tak, jak on ją przez całe swoje życie czcił i kochał. Jej imię nie schodziło z jego ust, przez całe swoje życie rozpalał też wiele serc miłością do Maryi. Tak mówił w jednym z kazań maryjnych zachęcając wiernych do apostolatu maryjnego:

„Matka Boska Nieustającej Pomocy pomaga nam pomagać bliźnim. Nabożeństwo do Matki Boskiej to podstawa akcji społecznej. Na obrazie Matki Bożej Nieustającej Pomocy Pan Jezus do Matki Bożej woła o pomoc. Tak i my czyńmy. Przez Maryję nawracają się ludzie. Maryja pociesza tych co w strapieniach do Niej się udają, dźwiga ich. Wierni przejęci tym nabożeństwem do MBNP pomagają klerowi, żeby organizować bractwa, stowarzyszenia, różne akcje”.

 

Równocześnie prośmy Maryję, by i tamten Jej wielki herold sprzed lat, którego tutaj wspominamy, mógł znowu do nas powrócić. Już nie jako hrabia Łubieński. Moda na hrabiów minęła! Nawet nie jako porywający tłumy swoimi kazaniami misjonarz. Ale jako wyniesiony na ołtarze, błogosławiony o. Bernard Łubieński, sługa Maryi i orędownik nas wszystkich przed Bogiem.

Opracowano na podstawie: Stanisław Podgórski CSsR, Misjonarz legenda, wyd. Homo Dei, Kraków 2002, s. 60-67.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Diferentes numerações e tradução dos Salmos

Diferentes numerações e tradução dos Salmos Muitas vezes, encontramos em nossas Bíblias e nos folhetos de Missa dois números diferentes em cima de um Salmo. Um número está entre parênteses. E, em geral, a diferença entre os dois números não passa de um. Por que acontece isso? Precisa ser dito, por primeiro, que os Salmos foram escritos, originalmente, na língua hebraica. Assim chegaram a fazer parte das Sagradas Escrituras do povo judeu. Posteriormente, por sua vez, também os cristãos acolheram essas tradições – e, com isso, os Salmos – como suas Sagradas Escrituras, lendo tais textos como primeira parte de sua Bíblia, ou seja, como Antigo Testamento. “Antigo” indica, neste caso, simplesmente aquilo que existiu por primeiro.   A numeração diferente dos Salmos,

A BÍBLIA MANDOU E PERMITE O USO DE IMAGENS DE SANTOS

A BÍBLIA MANDOU E PERMITE O USO DE IMAGENS DE SANTOS Sobre o uso de imagens no culto católico, leia sua Bíblia em: Êxodo 25, 18-22;31,1-6 (Deus manda fazer imagens de Anjos); Êxodo 31,1-6 (Deus abençoa o fazedor de imagens) Números 21, 7-9; (Deus manda fazer imagem de uma Serpente e quem olhasse para a imagem era curado) 1 Reis 6, 18. 23-35; I Reis 7, 18-51; (O Templo de Jerusalém era cheio de imagens e figuras de anjos, animais, flores e frutos) 1 Reis 8, 5-11; (Deus abençoa o templo de Jerusalém cheio de imagens e figuras) Números 7, 89; 10,33-35; (Os judeus veneravam a Arca que tinha imagens de Anjos e se ajoelhavam diante dela que tem imagens) Josué 3, 3-8; (procissão com a arca que tinha imagens) Juízes 18,31 (Josué se ajoelha diante da Arca com imagens para rezar) 1 Samuel 6, 3-11; (imagens são usadas)

Siedem boleści i siedem radości świętego Józefa

  Septenna ku czci siedmiu radości i siedmiu boleści Świętego Józefa [1] (Septennę odprawia się przez siedem dni lub siedem śród) [2]   1. Święty Józefie, użalam się nad Tobą dla tego smutku, który ogarnął Twe serce dręczone niepewnością, gdy zamierzałeś opuścić Twoją Przeczystą Oblubienicę, Maryję, oraz odnawiam w Tym sercu radość, której doznałeś, gdy anioł Pański objawił Ci Tajemnicę Wcielenia. Przez Twą boleść i radość proszę Cię, bądź moim pocieszycielem z życiu i przy śmierci. Amen. Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu. 2. Święty Józefie, użalam się nad Tobą dla tej przykrości, którą odczuło Twoje serce, gdy widziałeś, w jakim ubóstwie narodziło się Dzieciątko Jezus oraz odnawiam w Twym sercu radość, której doznałeś, słysząc śpiew aniołów i widząc pasterzy i Mędrców, oddających hołd Dzieciątku. Przez Twą boleść i radość wyjednaj mi tę łaskę, bym w pielgrzymce życia ziemskiego stał się godny życia wiecznego. Amen. 3. Święty Józefie, użalam się nad Tobą ...